Długo zapowiadany w mediach społecznościowych powrót Mike’a Tysona do boksu stał się faktem. 12 września w Los Angeles zmierzy się w pokazowym pojedynku z Royem Jonesem Juniorem. Szokujące wiadomości, bowiem chyba nikt nie spodziewał się takiego zestawienia i to na dystansie ośmiu rund. Na cały projekt należy spojrzeć szerzej.
Z zasady starcie z o trzy lata młodszym i mocno porozbijanym Royem Jonesem Juniorem ma oczywiście nie być walką na śmierć i życie. Co jednak, gdy starszych panów poniesie? Boks nie jest teatrem, w którym każdy może wykuć swoją rolę. Tego wykluczyć nie możemy, bowiem mamy dowody na to, że Tyson wciąż bywa nieprzewidywalny. W 2006 roku stoczył pokazowy pojedynek z Coreyem Sandersem, byłym rywalem Andrzeja Gołoty. Miała być delikatna zabawa, ale… Tyson w pewnym momencie trafił Sandersa bardzo mocnym i dynamicznym ciosem. Uderzenie było na tyle wymowne, że musiał ratować rywala przed deskami. Chwycił go mocno i obyło się bez niepotrzebnego liczenia.
Pozytyw płynący z pokazówki Tysona z Royem Jonesem Juniorem? Medialny szum, który już zdążył się wytworzyć. Jestem przekonany, że nawet część sceptyków przekona się do tego, by włączyć telewizor i to zobaczyć. Ze względu na sentymenty, na w pewien sposób magiczny powrót do przeszłości. Trudno o wielki entuzjazm, ale prawdopodobnie jeszcze trudniej o obojętność. Stara gwardia znowu pobudzi wyobraźnię.
Następne